
Kontekst prawny ochrony prawdy historycznej
Autor: Szymon Topa
Potrzeba ochrony prawdy historycznej
Historia, przeszłość, jest przedmiotem badań historycznych a także domeną polityki, o czym świadczy wzrastająca popularność debaty na temat polityki historycznej czy też polityki pamięci. Wynika to z faktu, że pamięć o przeszłości, minionych ludziach i wydarzeniach, ma kluczowe znaczenie dla rozwoju wspólnoty narodowej. Stąd, pamięć o przeszłości nie jest obojętna prawu. Sąd Najwyższy w postanowieniu z dnia 18 marca 1998 r. (I PKN 4/98) sformułował tezę, że „wolność wyboru narodowości może być realizowana tylko w odniesieniu do narodów obiektywnie istniejących, jako ukształtowanych w procesie historycznym.” Jeszcze wcześniej Sąd Apelacyjny w Katowicach w postanowieniu z dnia 24 września 1997r. (I ACa 493/97) przypominał, że „naród” powszechnie rozumie się jako trwałą wspólnotę ludzi powstałą na podstawie wspólnoty losów historycznych, kultury, języka, terytorium i życia ekonomicznego przejawiającą się w świadomości narodowej jej członków. Historia narodu jest wręcz czynnikiem kształtującym; swoistym budulcem wspólnoty narodowej.
Dzieje narodu są przede wszystkim dobrem wspólnym. Winno być zatem chronione przez państwo, naturalnie we współpracy z pozapaństwowymi podmiotami. Następuje to zasadniczo w drodze rozpowszechniania wiedzy o historii Polski, czy to wśród członków zainteresowanej wspólnoty narodowej czy także społeczeństwa innych narodów. Instytucje publiczne, we współpracy z organizacjami pozarządowymi i osobami prywatnymi, przy wykorzystaniu określonych instrumentów prawnych, kształtują (bądź przynajmniej winny kształtować), świadomość historyczną w Polsce i o Polsce na świecie. Co istotne, to od sprawności i efektywności instytucji publicznych i niepublicznych rozpowszechniających wiedzę o Polsce i jej historii uzależniona jest skuteczność wprowadzanych do dyskursu o historii prawidłowych kodów pamięci i odporność środowiska w Polsce i za granicą na wadliwe kody pamięci.
Prawnokarne środki przeciwdziałania wadliwym kodom pamięci
Może się zdarzyć, że niektóre wadliwe kody pamięci, czyli nieprawdziwe wypowiedzi o faktach historycznych, mają szczególny charakter, np. stanowią równocześnie przejaw szowinizmu lub mowy nienawiści, przez co uznaje się je za niedopuszczalne w państwie demokratycznym. Za taki uznaje się np. zaprzeczenie zawinienia narodu niemieckiego i faktu zaistnienia w okresie II Wojny Światowej zbrodni obozów koncentracyjnych i obozów zagłady (tzw. „kłamstwo oświęcimskie”). Posługiwanie się tego rodzaju wadliwymi kodami pamięci może (a wręcz powinno) rodzić odpowiedzialność prawną, czyli skutkować adekwatną reakcję władzy państwowej, prowadzącą do nałożenia na sprawcę kary (sankcji) i w miarę możliwości usunięcia negatywnych skutków takiego zachowania.
Wprost fałszywe kody pamięci, odnoszące się chociażby do zbrodni nazistowskich i zbrodni komunistycznych, zostały zakazane w przepisie art. 55 ustawy z dnia 18 grudnia 1998r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (tj. z dnia 28 stycznia 2016 r., Dz.U. z 2016 r. poz. 152). Prof. W. Kulesza w swoich publikacjach wskazuje również, że posługiwanie się takimi wadliwymi kodami pamięci może być uznane za znieważenie narodu (art. 133 k.k.). Pogląd ten nie jest jednak podzielany przez innych karnistów. Zgodni są zaś co do tego, że ze względów procesowych istnieją nikłe szanse na realne pociągnięcie do odpowiedzialności zagranicznego dziennikarza za powielanie frazy o „polskich obozach”.
Nowelizacja ustawy o IPN
W 2018r. polski parlament znowelizował ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej i podjął próbę wprowadzenia przepisów prawa, które miały służyć m.in. przeciwdziałaniu rozpowszechnianiu przez zagranicznych dziennikarzy wypowiedzi fałszujących polską historię i przypisujących Polakom odpowiedzialność za Holokaust.
Mianowicie, wprowadzono nowy przepis karny, który nakazywał pociągać do odpowiedzialności każdego, kto publicznie i wbrew faktom przypisywał Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie, lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3. Przepis ten spotkał się z ogromną krytyką w opinii publicznej. Krytyka ta jednak dotyczyła głównie kwestii celowościowych; twierdzono bowiem, że ma być sposobem na ograniczenie badań naukowych nad udziałem Polaków w zbrodniach Holokaustu. Krytyka ta była w sensie prawnym nietrafna i oderwana od realiów. Wadliwość tych przepisów nie przejawiała się w tym, że mogły służyć do nadużyć; te bowiem skutecznie byłyby ograniczane przez sądy polskie czy międzynarodowe. Problemem było to, że przepisy te były skonstruowane w sposób niedostatecznie precyzyjny i w pewnym sensie – również w sposób nielogiczny (niezrozumiałe kontratypy). Przez to szanse ich wprowadzenia w życie były nikłe od samego początku; wszystko wskazywało na to, że będzie to przepis martwy.
Nie jest zatem dziwne, że polski ustawodawca – pod wpływem ogromnej presji międzynarodowej – dosyć szybko wycofał się z nowego przepisu karnego. Pozostawił zaś w zmienionej ustawie o IPN przepisy art. 53o-53q, wprowadzające cywilnoprawny środek ochrony dobrego imienia Polski i Narodu Polskiego. Przyjęto mianowicie, że przepisy o ochronie dóbr osobistych można dzisiaj stosować odpowiednio do ochrony dobrego imienia Polski i Narodu Polskiego. Jednocześnie upoważniono organizacje pozarządowej i IPN do wytoczenia powództwa w takich sprawach. Niestety, przepis ten, po dwóch latach obowiązywania, nie wywołał żadnego efektu. Dla prawników stanowi ogromne wyzwanie, bowiem przewiduje do ochrony dobra zbiorowego stosowanie przepisów mających na celu ochronę dóbr osobistych, z natury rzeczy – indywidualnych, dotyczących konkretnej osoby. Nowe przepisy nie wyjaśniają również, w jaki sposób wytoczenie powództwa przez jeden z uprawnionych podmiotów wpływa na możliwość wytoczenia analogicznego powództwa przez inny podmiot. Wiąże się to również w kwestią mocy wiążącej takiego wyroku i jego powagi rzeczy osądzonej. Jest to zatem novum nie tylko w sensie ściśle prawnym, ale również – w sensie dogmatycznoprawnym. Zatem, jeśli przepis ten budzi obawy polskich prawników, to w jeszcze większym stopniu będzie budził opór sądów zagranicznych, które miałyby go uznać i dopuścić do jego wykonania poza terenem Polski. Nie wydaje się zatem, aby przepis ten rodził jakieś praktyczne efekty.
Wadliwe kody pamięci naruszają osobiste dobra.
Historia to też w pewnym sensie suma doświadczeń jednostek, zwykłych ludzi. Niektóre wypowiedzi zatem o faktach historycznych mogą równocześnie godzić w dobra indywidualne, tzn. w dobra osobiste określone w art. 23 k.c. Jeśli nieprawdziwa wypowiedź o faktach historycznych będzie jednocześnie pomówieniem, czy wręcz znieważeniem, konkretnej (dającej się zidentyfikować) osoby, może to skutkować powstaniem po stronie takiej osoby roszczenia o ochronę jej dóbr osobistych, tj. czci lub dobrego imienia. Jeśli wypowiedź dotyczy osoby zmarłej, nie można wykluczyć roszczenia potomków pomówionej lub znieważonej, opartego na tzw. kulcie pamięci osób bliskich.
Zdarzają się jednak wypowiedzi, które w sensie werbalnym nie odnoszą się do konkretnej osoby. Odwołują się jednak do wydarzeń historycznych, które nie są obojętne danej jednostce; innymi słowy, wywołują poczucie oburzenia obiektywnie uzasadnione ich doświadczeniem lub szczególną więzią z wydarzeniem, będącym przedmiotem wypowiedzi. W Polsce dotyczy to głównie różnego rodzaju wypowiedzi przypisujące Polsce i Polakom odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za funkcjonowanie w okresie II Wojny Światowej niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Stoi ono bowiem w ewidentnej kontrze do doświadczeń polskiego narodu z tego okresu. Polacy nie tworzyli obozy zagłady czy obozy koncentracyjne, bowiem byli ofiarami zbrodni tam popełnianych.
Procesy o „polskich obozach”
To skłoniło polskich obywateli do podjęcia próby pociągnięcia niemieckich wydawców do odpowiedzialności prawnej za rozpowszechnianie tych wadliwych kodów pamięci na podstawie przepisów art. 23 i 24 k.c.. Z pomocą prawników Stowarzyszenia Patria Nostra, a także wsparciu Pani prof. Aurelii Nowickiej z UAM, skierowali do sądów polskich pozwy przeciwko wydawcy „Die Welt” , Focus-online, a także niemieckiej telewizji ZDF , o naruszenie ich dóbr osobistych. W pozwach tych przekonywali, że posługiwanie się tymi określeniami przez niemieckie redakcje, jako wypowiedzi nieprawdziwe i fałszujące o historii Narodu Polskiego, godzą również w ich poczucie tożsamości narodowej i godność narodową. W związku z tym domagali się od pozwanych redakcji przeprosin i zapłaty świadczeń pieniężnych przeznaczonych na wskazany cel społeczny.
We wszystkich tych sprawach sądy apelacyjne uznały, że posługiwanie się przez dziennikarza określeniem „polski obóz zagłady” lub „polski obóz koncentracyjny”, określającym w ten sposób niemieckie nazistowskie obozy zagłady i obozy koncentracyjne, zlokalizowane w okresie II wojny światowej na terenie okupowanej Polski, mogą naruszać dobra osobiste, tj. godność narodową i tożsamość narodową; ergo: w określonych sytuacjach mogą uzasadniać roszczenia przewidziane w przepisie art. 24 k.c.
Spór o to kto może pozywać.
Sąd Apelacyjny w Białymstoku w wyroku z dnia 30 września 2015r. (I ACa 403/15) mianowicie w uzasadnieniu swojego wyroku wyraził pogląd, że określenie „polski obóz zagłady” użyte w stosunku do obozów w Sobiborze i w Treblince mogą naruszać dobra osobiste, tj. godność narodową i poczucie tożsamości narodowej więźniów obozów zagłady w Sobiborze i w Treblince (lub ich bliskich) w razie łączności ich z narodem polskim w postaci prawdy o historii narodu polskiego. Jeszcze dalej idący pogląd sformułował Sąd Apelacyjny w Warszawie w wyroku z dnia 31 marca 2016r. (I ACa 971/15) w uzasadnieniu swojego wyroku, gdy wyjaśnił, iż: „Słowa o polskich obozach koncentracyjnych godzą nie tylko w pamięć o ofiarach zbrodni obozów koncentracyjnych ale także w wewnętrzne przekonanie jednostki (powoda) o jego własnej wartości, nieposzlakowaniu jako członka narodu polskiego, w poczucie i wolę zachowania więzi istniejących w tej sferze. Wzbudzają uzasadniony niepokój psychiczny o to, w jaki sposób może on być postrzegany jako Polak przez członków innych grup społecznych, czy w oczach innych narodów uchodzić będzie za członka narodu niesplamionego krwią milionów ofiar obozów zagłady, czy też narodu niosącego brzemię zbrodniczej przeszłości. Owa relacja pomiędzy jednostką a wspólnotą narodową i jej dziedzictwem, mająca bezpośredni wpływ na poczucie godności osobistej jednostki i dobre imię każdego Polaka, każe przyjąć, że zarzut postawiony grupie jaką jest naród jako całość, jest zarzutem godzącym bezpośrednio w dobra osobiste każdego, kto się z tą grupą utożsamia”. Z poglądem tym częściowo zgodził się Sąd Apelacyjny w Krakowie w wyroku z dnia 22 grudnia 2016r. (I ACa 1080/16), który jednak, podobnie jak SA w Białymstoku, uznał, że legitymacja czynna w tego rodzaju sprawach przysługuje co najwyżej pozostającym w łączności ze wspólnotą narodową byłym więźniom (lub ich bliskim) tych konkretnych obozów koncentracyjnych, do których odnosi się inkryminowana wypowiedź.
Nadmienić warto, że powyższy pogląd podzielił Rzecznik Praw Obywatelskich RP, który przystąpił do sprawy przeciwko ZDF rozstrzyganej przez SA w Krakowie. Nie bez znaczenia jest również wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z dnia 10 października 2019r. w sprawie LEWIT v. AUSTRIA, Application no. 4782/18, dostrzegający obowiązek zagwarantowania przez państwo jednostce w ramach ochrony jej prawa do prywatności (art. 8 Konwencji Praw Człowieka i Obywatela) również ochronę przed obraźliwymi i pomawiającymi wypowiedziami nie odnoszącymi się wprost do konkretnej osoby, ale do grupy osób, jeśli tylko stopień negatywnego oddziaływania takiej wypowiedzi jednocześnie godzi w poczucie tożsamości i poczucie wartości członków tej grupy. Austria uchybiła temu obowiązkowi, odmawiając wszczęcia postępowania na wniosek byłego więźnia obozu Mauthausen, postępowania przeciwko wydawcy, który opublikował artykuł sugerujący, że więźniowie tego obozu byli przestępcami, a nie ofiarami niemieckiej okupacji. ETPCz uznało, że inkryminowany artykuł, choć nie wymieniał z imienia i nazwiska skarżącego, to ze względu na jego przeszłość i doświadczenie mógł się poczuć poniżony z powodu publikacji rozpowszechniającej nieprawdziwe informacje o grupie osób, której był członkiem.
Wadliwe kody pamięci nie o tylko o „polskich obozach”
Wadliwe kody pamięci mogą być przekazywane jednak nie tylko w drodze wypowiedzi pisemnej czy słownej. Mogą przybrać bardziej złożone czy zniuansowane formy. Tak jest w przypadku niemieckiego miniserialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, zrealizowanego przy koprodukcji niemieckiej telewizji publicznej ZDF. W filmie tym polscy żołnierze AK-a zostali przedstawieni w sposób jednoznacznie negatywny, jako antysemitów, wspierających niemieckiego okupanta w eksterminacji Żydów. Wywołało to falę oburzenia, szczególnie wśród żyjących jeszcze byłych żołnierzy AK, zrzeszonych w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Frustracja polskich patriotów była tak duża, że związek i jeden z żołnierzy AK z pomocą prawników Reduty Dobrego Imienia, w tym Mec. Moniki Brzozowskiej Pasieka i Mec. Jerzego Pasieka, wytoczył powództwo przeciwko producentom tego serialu. Sąd Okręgowy w Krakowie w wyroku z dnia 28 grudnia 2018r. (I C 2007/13), podzielił stanowisko powodów, że serial ten narusza m.in. cześć i godność narodową żołnierzy AK, przez co nakazał pozwanym producentom, nie tylko opublikować przeprosiny i zapłacić zadośćuczynienie, ale także umieszczać napisy początkowe wyjaśniające, że wydarzenia opisane w nim są fikcyjne a żołnierze AK w większości pomagali Żydom. Wyrok, choć jeszcze nieprawomocny, to jest ważnym potwierdzeniem wykładni przepisów art. 23 i 24 k.c. wyrażone w wyrokach dotyczących „polskich obozów” i dowodzący, że artyści również powinni brać odpowiedzialność za to, w jaki sposób opowiadają o historii. Nie mniej ważny, choć również jeszcze nieprawomocny, wyrok Sądu Okręgowego w Krakowie z dnia 24 lipca 2019r. (II C 598/17), nakazujący niemieckiemu wydawcy przeprosić fundatora RDI za naruszenie jego dóbr osobistych wskutek nieprawdziwych informacji umieszczonych w artykule pt. „Rechte Geschichtsverdrehung in Auschwitz” o rzekomym współudziale Polaków w mordowaniu Żydów podczas II Wojny Światowej oraz o rzekomej polskiej kolaboracji z Niemcami.
Walka o polską jurysdykcję
Wszystkie powyższe sprawy były rozstrzygane przez polskie sądy, co na samym początku pierwszego procesu o „polskie obozy” nie było wcale takie oczywiste. W 2009r. jeszcze nie było wyroku TSUE, który wyjaśniałby, jak rozumieć unijne przepisy jurysdykcyjne dotyczące deliktów w kontekście naruszeń dóbr osobistych za pomocą Internetu. W pierwszym odruchu Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił pozew przeciwko wydawcy Die Welt, uznając, że nie jest uprawniony do jego rozstrzygnięcia. Dopiero Sąd Apelacyjny w następstwie rozpatrzenia zażalenia nakazał sprawie nadać wskazując, że unijne przepisy dopuszczają możliwość dochodzenia przez Polaków rekompensaty za naruszenie ich dóbr osobistych właśnie w Polsce, gdzie ma miejsce pokrzywdzenie. Potem, TSUE w wyroku z dnia 25 października 2011r. wydanego w sprawach połączonych C-509/09 i C -161/10, sformułował koncepcję, zgodnie z którą w sprawach o naruszenie dóbr osobistych za pośrednictwem Internetu poszkodowany może dochodzić od sprawcy pomówienia odpowiedzialności przed sądami każdego z państw członkowskich, na których terytorium pomówienie było dostępne (tzw. reguła mozaiki), ale najbardziej jednak właściwy dla tego rodzaju spraw jest – zdaniem TSUE – sąd miejsca, w którym poszkodowany ma swój „ośrodek spraw życiowych” (lub inaczej „centrum interesów”). Ta wykładnia została zaakceptowana przez polskie sądy.
Pytanie prejudycjalne
Tak było przynajmniej do października 2019r., gdy Sąd Apelacyjny w Warszawie, w sprawie z powództwa Stanisława Zalewskiego, szefa związku zrzeszającego byłych więźniów obozów zagłady przeciwko niemieckiemu wydawcy Mittelbayerischer Verlag KG, skierował do TSUE zapytanie prejudycjalne. Nabrał bowiem wątpliwość, czy unijne przepisy jurysdykcyjne można rozumieć w ten sposób, że pozwanie wydawcy przed sądem miejsca zamieszkania poszkodowanego naruszeniem dóbr osobistych dotyczy również przypadków wypowiedzi opublikowanych za pomocą Internetu nie odnoszących do konkretnej osoby, ale do grupy osób, np. narodu polskiego. Pytający sędziowie mają bowiem obawy, że w takim wypadku dziennikarze i wydawcy nie mogliby racjonalnie przewidzieć, w jakim państwie mogli by być pozwani z powodu publikowanego artykułu, skoro Polacy mieszkają w różnych państwach i w każdym z nich mogliby wytoczyć powództwo.
Co znamienne, miesiąc wcześniej, ten sam Sąd Apelacyjny w Warszawie w innym składzie w postanowieniu z dnia 9 września 2019r. (I ACz 509/19) w analogicznej sprawie oddalił zażalenie niemieckiego wydawcy Bayerisher Rundfunk, który również nie zgadzał się z tym, aby sprawę rozpoznawał polski sąd. Warto wspomnieć, że wykładnia TSUE dot. łącznika „centrum interesów” miała wpływ również na rozumienie polskich przepisów prawnych, w tym przepisu art. 35 k.c. dotyczącego właściwości miejscowej sądów w przypadku deliktów (patrz np. wyrok SN z dnia 15 grudnia 2017r. w sprawie III CZP 91/17). Mało tego, przyczyniła się do wprowadzenia do kpc przepisu art. 35[1], który wprost dopuszcza właściwość miejsca zamieszkania lub siedziby powoda w sprawach o ochronę dóbr osobistych naruszonych „przy wykorzystaniu środków masowego przekazu.”
Budzi zatem zdumienie postawa warszawskich sędziów, którzy w ten sposób kontestują wykładnię swoich koleżanek i kolegów, którzy nie mieli wątpliwości co do polskiej jurysdykcji. Jeszcze jednak bardziej zdumiała postawa Komisji Europejskiej, która przedstawiła TSUE swój pogląd prawny co do zapytania prejudycjalnego warszawskich sędziów, zgodnie z którym w przypadku takich spraw jak „polskie obozy” nie powinno stosować się łącznika „centrum spraw życiowych”, a miejsce siedziby wydawcy. Komisja, zamiast stanąć po stronie poszkodowanych i chronić ich przed wykładnią przepisów utrudniającą im dochodzenie roszczeń, stanęła w obronie wydawców rozpowszechniających wadliwe kody pamięci. W przypadku, gdy TSUE, rozstrzygając zapytanie prejudycjalne, przychyli się do stanowiska Komisji Europejskiej, w zasadzie zakończy to możliwość rozstrzygania w Polsce takich spraw jak opisanych powyżej. Poszkodowani będą musieli wytaczać pozwy przed sądy właściwe dla siedzib wydawców piszących o „polskich obozach”.
Wykonywanie w Niemczech polskich wyroków w sprawie wadliwych kodów pamięci
Nawet w przypadku uzyskania przed polskim sądem korzystnego wyroku przeciwko zagranicznemu wydawcy musimy liczyć się z tym, że wyrok ten musi być uznany w państwie tego wydawcy. Sąd tego państwa może uznać, że uznanie takiego wyroku nie jest zgodne z interesem publicznym. Przykładowo wyrok w sprawie Pana Karola Tendery nie mógł być wykonany na terenie Niemiec, właśnie ze względu na jego nieuznanie przez niemiecki Federalny Trybunał Sprawiedliwości (BGH). Tamtejszy odpowiednik polskiego Sądu Najwyższego, postanowieniem z dnia z dnia 19 lipca 2018 r., sygn. akt IX ZB 10/18, odmówił uznania wykonalności prawomocnego wyroku Sądu Apelacyjnego w Krakowie z dnia 22 grudnia 2016r., w którym nakazano niemieckiej telewizji publicznej ZDF opublikować na swojej stronie internetowej ubolewania i przeprosiny za posłużenie się w zapowiedzi programu dokumentalnego zwrotem „polskie obozy zagłady w Majdanku i Auschwitz”. Jak wynika z analizy uzasadnienia tego orzeczenia, niemieccy sędziowie doszli do przekonania, że treść przeprosin określonych przez Sąd Apelacyjny w Krakowie w części w jakiej opisuje inkryminowaną wypowiedź, jako fałszowanie historii i naruszenie dóbr osobistych byłego więźnia obozu koncentracyjnego, jest opinią. W efekcie, niemiecki ZDF – w ich ocenie – byłby w ten sposób sądownie zmuszany do tego, aby opublikował i sygnował cudzą opinię. Tymczasem, jak twierdzi BGH, podstawową normą prawa niemieckiego jest wolność od głoszenia cudzych opinii.
Postanowienie BGH stanowi naruszenie zakazu merytorycznej oceny wyroku będącego przedmiotem procedury exequatur. Ingerencja niemieckich sędziów w merytoryczne rozstrzygnięcie polskiego sądu jest szczególnie widoczna w ostatniej części uzasadnienia postanowienia. Przedstawione tam wyjaśnienia, dlaczego nakazane opublikowania przeprosin jest sprzeczne z art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Obywatela, wprost odnoszą się do kwestii adekwatności sposobu nakazanego usunięcia skutków naruszenia dóbr osobistych w porównaniu do sposobu naruszenia tych dóbr przez pozwaną ZDF. Mało tego, niemieccy sędziowie wprost odwołują się do okoliczności towarzyszących inkryminowanej wypowiedzi, w tym przyczyny jej opublikowania, czasu jej publikacji, a nawet reakcji pozwanej na etapie przedsądowym.
Co znamienne, sędziowie sądów powszechnych w Moguncji i Koblencji, nie widziały przeszkód, aby uznać polski wyrok i dopuścić jego wykonanie na terenie Niemiec. Roszczenie Pana Karola Tendery spotkało się z ich zrozumieniem. Stąd, nie można oprzeć się wrażeniu, że postanowienie BGH jest wyraźnym sygnałem dla niemieckich sądów powszechnych, aby nie uznawać roszczeń Polaków przeciwko niemieckim wydawcom, bowiem będą one weryfikowane na etapie niemieckiego odpowiednika polskiego postępowania kasacyjnego. O tym, czy na taki sposób rozpatrzenia sprawy miała wpływ okoliczność, że niemieccy sędziowie FTK są wybierani przez polityków, może ocenić każdy sam. Istotne jest to, że ten wyrok BGH nie rokuje szans na dochodzenie przez polskich byłych więźniów sprawiedliwości przed niemieckim sądem.
Niestety, niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny nie chciał zbadać prawidłowości orzeczenia BGH ze względu na śmierć Pana Karola Tendery i osobisty charakter roszczenia. Pozostaje już tylko złożenie skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Istotną rolę może odegrać również polski rząd. Wobec bowiem bierności Komisji Europejskiej i brak z jej strony reakcji na naruszenie przez niemiecki BGH unijnych przepisów jurysdykcyjnych, Polska, jako państwo członkowski, może na podstawie art. 259 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej wnieść skargę do TSUE i postawić sprawę stosowania przez niemieckie sądy przepisów o uznawaniu wyroków pod rozstrzygnięcie TSUE. Co istotne, już samo złożenie takiego wniosku przez Polskę, może wymusić na Komisji Europejskiej na podjęcie swoistej mediacji w celu uniknięcia ewentualnego skierowania przez Polskę tej sprawy na wokandę unijną. Nawet jeśli istnieją obawy, czy TSUE nie będzie jednak pobłażliwe wobec Niemiec, to należy korzystać z dostępnych środków prawnych i podejmować się trudu oddziaływania na prawo niemieckie w sposób zgodny z interesem Polski.
